A WYSTARCZYŁOBY SAMO...

A WYSTARCZYŁOBY SAMO PIWO

Niedziela… ciepełko… kac. Oglądamy sobie z żoną film, zachciało się jej coś słodkiego. Przejrzeliśmy wszystkie szafki, barki i szuflady u dzieci - ani kurna ciastka stęchłego nie ma. Drogą losowania padło na to, że Ona idzie do sklepu po piwo dla mnie i ciasteczka dla siebie.
Zlecenie dostała zbiorcze: dla mnie piwo (nieważne jakie, byle dużo i zimne), jeden synek to, drugi tamto. Żona pyta mnie, jakie ciastka (prócz piwa) chcę.
- Sam nie wiem. - mówię - Jakieś z nadzieniem, ale bez czekolady, coś na biszkopcie, ale bez kremu - i tak wybrzydzam, jak to na kacu.
Oki, poszła. Wraca za parę minut czerwona, wkwiona, pizgła torbą w przedpokoju, aż puszki zabrzęczały smakowicie.
- Kotek ossochodzi. - pytam - Chcesz mi piwko zbuzować złośliwie?
- Spieprzaj - usłyszałem i jeb drzwiami do kuchni.
Zaglądam ostrożnie, coby w bolący baniak nie zarobić jakimś warzywem, siedzi moje kochanie - twarz w dłoniach ukryta, ramiona coś drgają dziwnie.
- Płacze - myślę - pewnie jakiś żul dokuczył po drodze.
- Kto i gdzie - pytam nakładając laczki - Idę mu je
ę to się oduczy zaczepiać ludzi.
- TY - usłyszałem w odpowiedzi i widzę że nie płacze ale beczy… ze śmiechu
Okazało się, że w cukierniczym zwróciła się do sprzedawczyni z tekstem:
- Czy mogłaby Pani dogodzić mojemu mężowi?
Zanim dodała, że chodzi o dogodzenie w kwestii cukierniczej, to pół sklepu konało ze śmiechu…